MAJSTERKA
Paul Harding
Wydawnictwo W.A.B.
Pisząc tą recenzję, nie umiem jednoznacznie określić, czy mi się podobała, czy nie. Mam bardzo mieszane uczucia, jeżeli chodzi o wydźwięk powieści, co kierowało postaciami, czy najważniejsze - jaki powinnam wyciągnąć morał. Jedno mogę stwierdzić bezsprzecznie - nie jest to łatwa książka. Nie jest ciężka w odbiorze fabuły: mamy proste zdania, pisana jest nowoczesnym językiem, przedstawia znane nam zjawiska. Problem pojawia się przy interpretacji przekazu. A dlaczego? Aby Wam to z grubsza wyjaśnić, pokrótce streszczę powieść.
George'a Crosby'ego poznajemy 8 dni przed śmiercią. Jest świadomy nadchodzącego końca, a do tego - w moim odczuciu - nie wykazuje pełni sprawności umysłowej. W jego głowie obrazy z teraźniejszości zlewają się ze wspomnieniami i przewidzeniami, których doświadcza. Dodatkowo nie porozumiewa się z otoczeniem, zaś jego wątłe ciało, pozbawione sił, przykute jest do łóżka. Nie jest w stanie sam utrzymać w dłoni i unieść do ust szklanki wody. Na kolejnych stronach poznajemy postępującą agonię, autor odlicza pozostałe dni życia George'a. Wplata opowieści, jak umierający przeżył swoje życie: jak ciężko pracował, aby utrzymać swoją rodzinę; jakie relacje panowały w jego domu; jak wychowywał swoje dzieci, zarówno te zdrowe, jak i umysłowo chore; jak w dzieciństwie porzucił go ojciec, dlaczego to zrobił i jak dalej potoczyło się życie papy-uciekiniera; jak obłąkany dziadek próbował z różnym skutkiem pełnić rolę pastora. I coś, co początkowo wydawało mi się zupełnie nie na miejscu - pasja bohatera do naprawiania starych zegarów.
Zanim zaczęłam kreślić dzisiejsze słowa, długo układałam sobie wszystkie treści zapisane w Majsterce. I zegary rzeczywiście wpisują się one w temat przemijania, a do tego są dla mnie symbolem dążenia do idealizmu umierającego staruszka. Mogę stwierdzić, że nie jest to książka pozytywnie odnosząca się do śmierci, jak na przykład Pięć osób, które spotykamy w niebie Mitcha Alboma. Skupia się na docelowości ziemskiego bytu i związanych z nim trudami życia, zaś nie wspomina, a już tym bardziej nie oczekuje, że czeka go dalsze życie po śmierci. Mam wrażenie, że przez 200 stron czytałam o smutku, źle, chorobie i błocie - dla bohaterów życie składało się wyłącznie ze znoju i walki o przetrwanie kolejnego dnia. I wróciło do mnie pytanie, które w różnych momentach życia sobie zadawałam - lepiej zdążać do śmierci będąc niesprawnym na umyśle, czy tkwiąc w bezwładnym ciele? Tutaj bohater - mimo zwidów i zamroczeń - pozostaje względnie sprawny umysłowo. Jego pamięć wtłacza kolejne wspomnienia i niewiarygodne wyobrażenia zakrywając chwilę rzeczywistą. Chory odpowiada - przynajmniej w swojej głowie - na zadawane pytania. I choć traci poczucie czasu, nie przestaje myśleć. Analizuje kolejne zdarzenia ze swojego życia, dopatruje się przyczyny swojego losu w życiu ojca i dziadka. I najgorsze w jego sytuacji nie wydaje się to, że nie może cofnąć czasu - najbardziej dotkliwe jest to, że nie może się pożegnać i powiedzieć swojej rodzinie, jak bardzo ją kocha.
Czy dało się zapobiec obecnej sytuacji? Czy koło się zamyka, a historia lubi się powtarzać? Do jakich wniosków na łożu śmierci dochodzi umierający człowiek? I co my możemy zrobić, aby zmienić nasze życie na lepsze i nadać mu właściwy bieg? Na postawione pytania w większości musimy odpowiedzieć sobie sami, każdy w swojej głowie. Jednak Majsterkę możemy potraktować jako wskazówkę nie tylko w poszukiwaniu gotowych rozwiązań, ale przede wszystkim pytań, które powinniśmy sobie zadać, aby u schyłku życia uniknąć pewnych smutków i dylematów.
Pozostawiam Was z tymi pytaniami i zachęcam do przemyślenia sobie kilku spraw.
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz